Zeszłoroczny projekt Ministerstwa Edukacji „Sześciolatki do Szkół’ stworzył wiele kontrowersji i nieporozumień. Wcale się nie dziwię. Moja trzyletnia dziś Kasia, będzie zmuszona pójść do szkoły w wieku sześciu lat i bardzo tego żałuję. Nie chce odbierać jej i tak krótkiego dzieciństwa. Uważam, że przedszkole świetnie przygotowuje ją do szkoły nie zabierając jej jednocześnie możliwości zabawy, która przecież jest jej naturalną potrzebą. Zdecydowanie za wiele wymagamy od swoich dzieci. W trosce o ich dobro zapominamy o tym, że przede wszystkim potrzebują chwil beztroski i miłości. Przecież przed nimi wiele lat nauki. Podstawówka, gimnazjum (które wydłużyło edukację o jeden rok), szkoła średnia studia… Nasze dzieci mają naprawdę dużo czasu na zdobycie wykształcenia, dlatego zupełnie niepotrzebne jest odbieranie im kolejnego roku. Poza tym uważam, ze w wieku 6 lat dzieci nie są jeszcze gotowe do restrykcyjnego życia szkolnego, ten krótki rok, odgrywa ogromną rolę w przystosowaniu się dziecka i jego przygotowaniu do nauki w szkole, które gwarantuje przedszkole. Przedszkole nie jest w stanie spełniać tych funkcji w stu procentach, jeśli czas nauczania przedszkolnego zostaje skrócony. Umysł sześciolatka funkcjonuje zupełnie inaczej od umysłu siedmiolatka, a ten rok różnicy odgrywa ogromną rolę w jego rozwoju. Dziecko siedmioletnie jest gotowe na to by pójść do szkoły. Sześcioletnie, nie jest.
Pomijam oczywiście kwestie dzieci wybitnie uzdolnionych i szybciej rozwijających się, bo przecież takie też się rodzą i wówczas męczą się w przedszkolu wyprzedzając swoich rówieśników, ale ich rodzice zawsze mieli możliwość wcześniejszego posłania ich do szkoły i to był świetnie działający, nieprzekombinowany i sprawdzony system. Nie rozumiem, po co mamy go zmieniać. Nie widzę jakichś szczególnych korzyści, jakie mogłaby moja Kasia zyskać przez wcześniejsze pójście do szkoły, dostrzegam za to całą masę wiążących się z tym zagrożeń szczególnie w braku odnalezienia się w tłumie starszych uczniów dominujących szkolne korytarze.